piątek, 31 grudnia 2010

koniec i początek

By zaznaczyć jakoś, że kolejny rok dobiegł końca. Pierwszy w tym miejscu. Z tym materiałem. 
Tośka dalej splądrowana przez wirusy leży nieprzytomna. Nie zamieszczę więc żadnych nowych tworów.
A u końca tego roku, stojąc przed drzwiami nowego chciałabym wam wszystkim życzyć byście zawsze mieli tyle odwagi by żyć swymi marzeniami i nie zrażali się opiniami innych. By trwała w Was radość a każdy dzień był nową niepowtarzalną przygodą. 

Szczęśliwego 2011 roku!!!




sobota, 18 grudnia 2010

kto rano wstaje

Miasto z wiszącym nad horyzontalnymi szczytami kamienic słońcem wygląda przecudnie. Zawsze o tym zapominam. Chyba, że uda mi się tak jak dziś wstać nim pierwsze promienie powitają kolejny dzień. Ulice jeszcze opustoszałe, niektórzy wybierają się do pracy, niedobitki wracają chwiejnym krokiem z imprezy. Poranna mgła miesza się z mroźnym powietrzem, a ich aura przepełnia optymizmem. 
Nie lubię przesypiać dni. Tak wiele można stracić. Moi przyjaciele zwykli mawiać: "Wyśpimy się po śmierci". 
I szczerze zwykle staram się tej mądrości trzymać. choć nie zawsze tak drastycznie jak dziś.
...
A tu wisior. Jaki jest każdy widzi. 
Fioletowy to chyba mój ulubiony kolor, przynajmniej w chwili obecnej. 

...

Bo szczęście to przelotny gość...

Uczmy się chwytać momenty.

Nie prześpijmy ich.

środa, 24 listopada 2010

kotowate


Mam lekkie zmęczenie materiału. I to zarówno twórczego jak i umysłowego. 
Siedzę zupełnie już zebrana, by przekroczyć framugi drzwi i wyjść naprzeciw rzeczywistości, gdy dopada mnie wiadomość, że czegoś nie ma i nie muszę się wcale tak bardzo spieszyć. Rozpatruję wypicie kawy, zupełnie jestem zadowolona z tego faktu. Snuję perspektywy kolejnego odc Przyjaciół, a następne trzy zajęcia, które mi w dniu dzisiejszym pozostają, wydają się nieco szaro-burą koniecznością odbitą od tego co za oknem. Potem czeka mnie jeszcze kozaczenie z kozakami, zaiste poniedziałkowy referat zrobić trzeba.
...
Z braku laku znów zabrałam się za zaciapywanie koszulek, a że corne coty uwielbiam straszliwie, to nic dziwnego, że właśnie tą potulną bestię wybrałam

środa, 17 listopada 2010

podaruj mi trochę słońca

I słoneczne dni zostały zastąpione mżawą burością. 
Ale...
Zasada numer pierwsza: nie uzależniaj swego nastroju od warunków atmosferycznych.
Próbując trzymać się tego postanowienia, odwracam uwagę od tego co za oknem porcją bananów tapianych w czekoladzie. Idzie mi świetnie. Już prawie uwierzyłam, że siedzę na gorącej plaży, jest ciepło, nie gnębi mnie gramatyka łacińska. Muszę przyznać, że nasza pokojowa palma ułatwia mi projekcje tego obrazu. Problem polega na tym, że na plaży nie dochodzi do twej świadomości dźwięk tramwajów. 
I w tym miejscu rzeczywistość dość brutalnie zamienia me marzenie w miazgę.
...
Ponadto niedawno znalazłam nowy rozweselacz. W dość nieprzewidywalny dla mnie sposób wciągnęłam się w fabułę Przyjaciół. I na prawdę uważam, że jest to idealne rozwiązanie, gdy mózg nie nadąża z przyswajaniem końcówek łacińskich i krzyczy: DOOOOOOOOOOOŚĆ!!! 
...
Przyznam, że ostatnio zrobiłam sobie wolne od robótek ręcznych. Ograniczam się jedynie do zajęć z rysunku raz w tygodniu. W tym względzie uczyniłam nawet  krok naprzód i kupiłam sobie teczkę. Nim nastał jednak ten czas skleciłam dwa wisiory. Oto one. Już nic nie mówię. Zabieram się za indicativus'y i inne takie. 


...


poniedziałek, 25 października 2010

kropelkowo

Oj czuć straszliwie, że zima idzie. Zimno, szaro i buro. Mam dziwne wrażenie, że w moim gardle siedzi coś mechatego i drażni mnie niezmiernie. Staram się to zabić kolejną cud-pastylką. Nadaremnie. Zadomowiło się i widocznie nie ma najmniejszego zamiaru się oddomowić. 

Ciągle wisi mi nad głową jak brzytwa kata wstęp pracy proseminaryjnej, ale jakoś nie mogę się za to zabrać. Wena wzięła urlop i pojechała na wakacje. Lenivcum gargulikum wdmuchuje mi frustrację słomianą rurką do ucha.
...
Nic to. 
Powtórzę za kimśtam. I zakładam różowe okulary, by zabarwić codzienność. 
...
Zdjęcie muszelkowo-lawowych kolczyków. Gorąca plaża jest teraz najbardziej wskazanym miejscem, gdzie chciałabym się bilokować. Opatrzność stwierdziła jednak, że nie jest mi to do życia potrzebne i nie obdarzyła mnie tym darem. Niestety. Jedyne co mi pozostaje to pokrywający się już znacznie jesienią Kraków... 
...
I teledysk z morskim wybrzeżem. Od wczoraj słucham nieustannie: 


czwartek, 7 października 2010

Pegaz


Już trochę czasu upłynęło od mojego ostatniego wpisu. Szczerze powiedziawszy początek roku akademickiego, pakowanie się i przeprowadzki pochłonęły mnie nieco i nie pozostawiły zbyt wiele czasu wolnego.

W dodatku muszę tu wspomnieć o nie dającej o sobie zapomnieć spec komórce remontowej działającej za ścianą naszej kuchni. Nie dość, że przez blisko cztery dni marzyłam z niecierpliwością, by w końcu pójść na jakieś zajęcia, ponieważ ta cała kakofonia dźwięków była nie do zniesienia, to panowie byli tak skrupulatni w kuciu ścian, że w dwóch miejscach przebili ją na wylot z okrzykiem: "Panowie jesteśmy u sąsiada". Gdy następnego dnia skończyli pracę w naszej kuchni garnki trzeba było spod pyłu i gruzu odkopywać jak na wykopaliskach archeologicznych. Wieczorem gdy dwie współlokatorki poszły się zapytać, czy raczą ową dziurę w jakiś sposób załatać pan odpowiedział: "To ta dziura dalej jest? Przecież tam kogoś miał przyjść rano to załatać." Rano nikt tego nie załatał. Nasza kuchnia wyglądała jak miejsce robót odkrywkowych. A my tańczymy z radości. 
...
Dziś natomiast próbując zabić czas zajrzałam, tak tylko na momencik, do pasmanterii i znów mój portfel stał się szczuplejszy. 
Pierdoły koraliczne powinny być poza zasięgiem mego wzroku, bo jak tak dalej pójdzie to jedzenie będzie poza zasięgiem mojego portfela.
...
A to torebka z pegazem. Wspominam o tym tylko dlatego, że nie wszyscy wiedzą, iż to dziwne stworzenie właśnie pegazem jest.
...
Zakochałam się w tej piosence od kiedy pierwszy raz ją usłyszałam. A było to daaawno temu.

czwartek, 23 września 2010

Hua mulan

Ostatnio udało mi się tworzyć dla samego tworzenia a nie jedynie z przymusu. Przyniosło mi to wiele radości. Za niedługo jednak przychodzi czas by spakować książki i kredki do tornistra i przywitać się z nowym rokiem akademickim. 
Nim to jednak nastąpi czeka mnie obfitujący w zdarzenia weekend. Począwszy od piątkowego wyjazdu do Krakowa i pomocy muzealnej do późnych godzin nocnych. Po sobotnią imprezę osiemnastkową również do późnych godzin nocnych jak mniemam. Jazda busami zapewne mnie wykończy i będę przypominała zmaltretowanego futrzaka w samym środku pustyni, ale mam zamiar wyjść z tego mężnie. Gdyby nie te busy...

No ale.

I sprawca dzisiejszego postu, a właściwie sprawczyni: Hua Mulan. Obejrzałam ten film, bo lubię Mulan. Do tej pory obejrzałam jedynie Disneyowską wersję, ale tak czy nie tak, ta postać zawsze bardzo mnie intrygowała. Jak tylko dowiedziałam się, że w Chinach rok temu powstał film o niej, postanowiłam go obejrzeć. Szczerze powiedziawszy miałam raczej małe oczekiwania, pamiętając z tego typu produkcji walki karate i ludzi latających po dachach w dość dziwny sposób. A jednak niewiele jest tam dachów, po których można by latać. Są też sceny bitew, więc nie ma żadnego ho-ja-ju-aa trzask prask jak zwykle czyni to Bruce Lee rozkładając swoich wrogów na łopatki.  A w dodatku opowiada historię dość tragiczną, która wzrusza, choć nie jest rzewna. 
...
...






Bezpośrednią inspirację czerpałam z plakatów dostępnych na Filmweb.


...
I piosenka kończąca film, już o niej wspominałam, ale podczas tworzenia kolaży była moją melodyjną inspiracją. I nieustannie porusza moje serce. 
Tutaj można przeczytać angielskie tłumaczenie, jakby ktoś chciał zagłębić się w tekst i nie znał oryginalnego języka. Jak ja. 
...

Rozpisałam się dzisiaj nie ma co.
Obiecuje, że następnym razem nie będę tak męczyć. A przynajmniej się postaram. 
...

sobota, 18 września 2010

w warsztacie taty

Inspirację można czerpać zewsząd. Nawet w ciemnej, zakurzonej piwnicy, do której małe dzieci nie zapuszczają się obawiając się wszelakiego czorta mogącego czaić się za piecem centralnym. Zauważam odblask oczu kota siedzącego pod heblarką ze znudzoną miną, bez większego zainteresowania śledzący osobę, która śmiała przerwać mu błogi sen o tłustych myszach i krainach mlekiem płynących. Skradam się między drobinkami kurzu, w których tańczą zagubione promienie słońca. Mijam prędko rysunek schodowego stopnia wykonany na ścianie z wszelkimi istotnymi wymiarami. Otwieram ciężką metalową szufladę i biorę co mi trzeba póki nikt nie widzi. 
...

A nakrętki nie muszą być jedynie niewidocznymi elementami krzeseł, uniemożliwiającymi jego rozpad, gdy ciężki człowieczy zad na nim spocznie. 



PS. Wykonanie tych zdjęć zjadło mi więcej nerwów, niż zwykle czyni to mechaty nerwojad. Wątpliwej jakości moim zdaniem są i średnio oddają charakter wisiorów. 

...
Odmieniona Brodka ze swoją Grandą zdecydowanie przypadła mi do gustu. http://www.myspace.com/monikabrodka

"Walczą we mnie lwy, walczy zgraja psów, 
moje myśli dziś jak po linie chód. 
Widzę słońca dwa, 
jak rozpoznać mam, 
gdzie prawdziwy, 
gdzie odbity blask."
KO


czwartek, 16 września 2010

Stones stories

Kamienie zaczęłam znosić do mego pokoju w wieku  6 lat, kiedy to rozpoczęto budowę naszego domu. Pierwszy okaz przemyciłam pod koszulką, sama nie wiem czego mogłam się wtedy obawiać. W każdym razie mama od razu stwierdziła jakąś poważną chorobę żołądkową. Cóż kamień był spory,a ja malutka. Dalej stoi on na mojej komodzie. Wtedy też postanowiłam zostać geologiem, jak widać od tej ścieżki życiowej jestem dziś daleka. Zresztą zawsze byłam lewą nogą z fizyki. A potem przeczytałam Pana Samochodzika i nagle zapragnęłam pójść w jego ślady. I tak się stało, że Boskim zrządzeniem losu jestem na muzealnictwie. 

Pasji zbieractwa kamieni oczywiście nie porzuciłam. A z samotników znalezionych na niedawnym spacerze zrobiłam wisiory. 



Better than original: Marina And The Diamonds, Starstrukk. 

niedziela, 12 września 2010

Prawie jak Hermes

Ostatnio dni lecą nad wyraz szalenie. Albo pracuję nad nieszczęsnymi kolażami wymagającymi nie lada cierpliwości i chęci, albo co nóż jakieś sprawy organizacyjne, wszelakiego rodzaju i maści, wyciągają mnie z mojej wypełnionej ścinkami po brzegi norki w szeroki świat. Ponadto miałam ostatnio okazję jechać jednym busem ze wschodzącym kwiatem polskiej służby liturgicznej, czyli trzema podstawówkowymi ministrantami i co chwila do moich uszu dobiegały wyrażenia typu: "twój mózg jest martwą materią"- zastanawiam się zawsze skąd oni biorą takie odzywki. 






Kolejny rozdział radosnej twórczości. Kiedyś były zgniło-zielone i nieco zniszczone. Pięty więc uposażyłam w motyle, będę teraz biegać niczym Hermes. 



środa, 8 września 2010

Elficko

Ostatnio poczułam pasję tworzenia i codziennie mam inne zwariowane pomysły. Zabrałam się już za buty, stare torebki, wyciągnęłam kartony, które stały od dawna w kącie i zaczęłam po nich bazgrać. Obejrzałam filmową wersję Mulan i tak mnie zainspirowała, że dwa duże kartony, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem, poświęcę właśnie tej postaci. 
Jak na razie pierwsza odsłona torebkowych wariacji. Elficko jak  widać. Ostatnio skończyłam czytać Brisingr, może to dlatego, byłam strasznie do tyłu z fantastyką a teraz z dużym impetem wracam między znajome postacie. 



Nie przestaje chodzić mi po głowie ta piosenka. Słucham jej nieustannie: 

wtorek, 7 września 2010

First was...

Posprzątałam. A bałagan i tak znów przyszedł i się zrobił. Sterty papierów wkoło mnie są efektem kolejnego zwariowanego pomysłu, czyli autoportreto-kolażu. Jak na razie stoi biedaczyna i nie wie co z nią dalej będzie. Przy dobrych wiatrach może wyląduje na Digarcie

Ja natomiast chciałam przedstawić tego, od którego wszystko się zaczęło. Zarówno moja mała produkcja kolczyków jak i wiązanie mnie z lemurami. Proszę Państwa... oto Julian! Moje pierwsze kolczyki. Są nieco straszne, postać Juliana wycięłam z gazety więc po pokryciu kolczyków lakierem zaczęła prześwitywać. Totalny eksperyment. Biorąc jednak pod uwagę, że zarówno moja pasja jaki i przezwisko wzięły się od niego to musiał się tu pojawić. 

niedziela, 5 września 2010

stitch

Dość zmęczona wydarzeniami już powoli przemijającego weekendu układam sobie w głowie wszystko to co się w ciągu tego czasu wydarzyło. Znalazłam w sobie zapał i siłę... choć "w sobie" jest tu raczej złym wyrażeniem. Faktem jest to, że czuję nową nadzieję, nową inspirację. A również i radość, którą chce się dzielić tworząc swoje małe dziwactwa.

Hallelujah.

Parę zdjęć z czasu kiedy bazgroliłam po tej biednej Bogu ducha winnej koszulce, uzewnętrzniając swoje pokrętne fantazje i meandry wyobraźni.

A to mój ulubieniec słodki i mechaty Stitch:)

czwartek, 2 września 2010

Gabryś

Udało mi się wstać nie ociągając się zbytnio, a to w moim przypadku powód do dumy. A zarządziłam dziś generalne porządki, bo po wczorajszych harcach z igłą i nitką mój pokój wygląda jak pole bitwy, a więc Archanioł na drogę:)

środa, 1 września 2010

wspomnienie lata

Kolejne fale deszczu zalewają świat. Krople monotonnie uderzają o parapet. Trawnik zamienia się w jezioro. Chyba dość już mam tej szarości. Gdybym miała dziś rozpoczynać rok szkolny chyba by mnie trafiła cholera. Znając mnie stałabym pół godziny przed szafą z miną męczennika, doszłabym do wniosku, że w wypadku takiej katastrofy pogodowej nie mam co na siebie włożyć. W efekcie założyłabym coś przystosowanego do spartańskich warunków na chodnikach, minimalizując elegancję.
W takim przypadku dziś postanowiłam postawić na kolory, by przepędzić tę wszechobecną szarość.

czwartek, 26 sierpnia 2010

bo lubię coty

Biorąc pod uwagę moją lubość do gatunku kotowatych, w szczególnie do cota Szymona postanowiłam odzwierciedlić go na jednej z moich koszulek. To była moja pierwsza zabazgrana koszulka, ale gdzieś się zawieruszyła i właśnie ją znalazłam.


wtorek, 24 sierpnia 2010

Morfik

Już lekko sforsowaną koszulkę postanowiłam odnowić malując na niej jedną z moich ulubionych postaci z Planety skarbów, Morfika. Zresztą Ps należy do najczęściej przeze mnie oglądanych animacji Disney'a.






czwartek, 12 sierpnia 2010

broszka

Była sobie kiedyś serwetka... ale nudziło mi się na tyle by zmienić nieco jej postać.