czwartek, 23 września 2010

Hua mulan

Ostatnio udało mi się tworzyć dla samego tworzenia a nie jedynie z przymusu. Przyniosło mi to wiele radości. Za niedługo jednak przychodzi czas by spakować książki i kredki do tornistra i przywitać się z nowym rokiem akademickim. 
Nim to jednak nastąpi czeka mnie obfitujący w zdarzenia weekend. Począwszy od piątkowego wyjazdu do Krakowa i pomocy muzealnej do późnych godzin nocnych. Po sobotnią imprezę osiemnastkową również do późnych godzin nocnych jak mniemam. Jazda busami zapewne mnie wykończy i będę przypominała zmaltretowanego futrzaka w samym środku pustyni, ale mam zamiar wyjść z tego mężnie. Gdyby nie te busy...

No ale.

I sprawca dzisiejszego postu, a właściwie sprawczyni: Hua Mulan. Obejrzałam ten film, bo lubię Mulan. Do tej pory obejrzałam jedynie Disneyowską wersję, ale tak czy nie tak, ta postać zawsze bardzo mnie intrygowała. Jak tylko dowiedziałam się, że w Chinach rok temu powstał film o niej, postanowiłam go obejrzeć. Szczerze powiedziawszy miałam raczej małe oczekiwania, pamiętając z tego typu produkcji walki karate i ludzi latających po dachach w dość dziwny sposób. A jednak niewiele jest tam dachów, po których można by latać. Są też sceny bitew, więc nie ma żadnego ho-ja-ju-aa trzask prask jak zwykle czyni to Bruce Lee rozkładając swoich wrogów na łopatki.  A w dodatku opowiada historię dość tragiczną, która wzrusza, choć nie jest rzewna. 
...
...






Bezpośrednią inspirację czerpałam z plakatów dostępnych na Filmweb.


...
I piosenka kończąca film, już o niej wspominałam, ale podczas tworzenia kolaży była moją melodyjną inspiracją. I nieustannie porusza moje serce. 
Tutaj można przeczytać angielskie tłumaczenie, jakby ktoś chciał zagłębić się w tekst i nie znał oryginalnego języka. Jak ja. 
...

Rozpisałam się dzisiaj nie ma co.
Obiecuje, że następnym razem nie będę tak męczyć. A przynajmniej się postaram. 
...

sobota, 18 września 2010

w warsztacie taty

Inspirację można czerpać zewsząd. Nawet w ciemnej, zakurzonej piwnicy, do której małe dzieci nie zapuszczają się obawiając się wszelakiego czorta mogącego czaić się za piecem centralnym. Zauważam odblask oczu kota siedzącego pod heblarką ze znudzoną miną, bez większego zainteresowania śledzący osobę, która śmiała przerwać mu błogi sen o tłustych myszach i krainach mlekiem płynących. Skradam się między drobinkami kurzu, w których tańczą zagubione promienie słońca. Mijam prędko rysunek schodowego stopnia wykonany na ścianie z wszelkimi istotnymi wymiarami. Otwieram ciężką metalową szufladę i biorę co mi trzeba póki nikt nie widzi. 
...

A nakrętki nie muszą być jedynie niewidocznymi elementami krzeseł, uniemożliwiającymi jego rozpad, gdy ciężki człowieczy zad na nim spocznie. 



PS. Wykonanie tych zdjęć zjadło mi więcej nerwów, niż zwykle czyni to mechaty nerwojad. Wątpliwej jakości moim zdaniem są i średnio oddają charakter wisiorów. 

...
Odmieniona Brodka ze swoją Grandą zdecydowanie przypadła mi do gustu. http://www.myspace.com/monikabrodka

"Walczą we mnie lwy, walczy zgraja psów, 
moje myśli dziś jak po linie chód. 
Widzę słońca dwa, 
jak rozpoznać mam, 
gdzie prawdziwy, 
gdzie odbity blask."
KO


czwartek, 16 września 2010

Stones stories

Kamienie zaczęłam znosić do mego pokoju w wieku  6 lat, kiedy to rozpoczęto budowę naszego domu. Pierwszy okaz przemyciłam pod koszulką, sama nie wiem czego mogłam się wtedy obawiać. W każdym razie mama od razu stwierdziła jakąś poważną chorobę żołądkową. Cóż kamień był spory,a ja malutka. Dalej stoi on na mojej komodzie. Wtedy też postanowiłam zostać geologiem, jak widać od tej ścieżki życiowej jestem dziś daleka. Zresztą zawsze byłam lewą nogą z fizyki. A potem przeczytałam Pana Samochodzika i nagle zapragnęłam pójść w jego ślady. I tak się stało, że Boskim zrządzeniem losu jestem na muzealnictwie. 

Pasji zbieractwa kamieni oczywiście nie porzuciłam. A z samotników znalezionych na niedawnym spacerze zrobiłam wisiory. 



Better than original: Marina And The Diamonds, Starstrukk. 

niedziela, 12 września 2010

Prawie jak Hermes

Ostatnio dni lecą nad wyraz szalenie. Albo pracuję nad nieszczęsnymi kolażami wymagającymi nie lada cierpliwości i chęci, albo co nóż jakieś sprawy organizacyjne, wszelakiego rodzaju i maści, wyciągają mnie z mojej wypełnionej ścinkami po brzegi norki w szeroki świat. Ponadto miałam ostatnio okazję jechać jednym busem ze wschodzącym kwiatem polskiej służby liturgicznej, czyli trzema podstawówkowymi ministrantami i co chwila do moich uszu dobiegały wyrażenia typu: "twój mózg jest martwą materią"- zastanawiam się zawsze skąd oni biorą takie odzywki. 






Kolejny rozdział radosnej twórczości. Kiedyś były zgniło-zielone i nieco zniszczone. Pięty więc uposażyłam w motyle, będę teraz biegać niczym Hermes. 



środa, 8 września 2010

Elficko

Ostatnio poczułam pasję tworzenia i codziennie mam inne zwariowane pomysły. Zabrałam się już za buty, stare torebki, wyciągnęłam kartony, które stały od dawna w kącie i zaczęłam po nich bazgrać. Obejrzałam filmową wersję Mulan i tak mnie zainspirowała, że dwa duże kartony, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem, poświęcę właśnie tej postaci. 
Jak na razie pierwsza odsłona torebkowych wariacji. Elficko jak  widać. Ostatnio skończyłam czytać Brisingr, może to dlatego, byłam strasznie do tyłu z fantastyką a teraz z dużym impetem wracam między znajome postacie. 



Nie przestaje chodzić mi po głowie ta piosenka. Słucham jej nieustannie: 

wtorek, 7 września 2010

First was...

Posprzątałam. A bałagan i tak znów przyszedł i się zrobił. Sterty papierów wkoło mnie są efektem kolejnego zwariowanego pomysłu, czyli autoportreto-kolażu. Jak na razie stoi biedaczyna i nie wie co z nią dalej będzie. Przy dobrych wiatrach może wyląduje na Digarcie

Ja natomiast chciałam przedstawić tego, od którego wszystko się zaczęło. Zarówno moja mała produkcja kolczyków jak i wiązanie mnie z lemurami. Proszę Państwa... oto Julian! Moje pierwsze kolczyki. Są nieco straszne, postać Juliana wycięłam z gazety więc po pokryciu kolczyków lakierem zaczęła prześwitywać. Totalny eksperyment. Biorąc jednak pod uwagę, że zarówno moja pasja jaki i przezwisko wzięły się od niego to musiał się tu pojawić. 

niedziela, 5 września 2010

stitch

Dość zmęczona wydarzeniami już powoli przemijającego weekendu układam sobie w głowie wszystko to co się w ciągu tego czasu wydarzyło. Znalazłam w sobie zapał i siłę... choć "w sobie" jest tu raczej złym wyrażeniem. Faktem jest to, że czuję nową nadzieję, nową inspirację. A również i radość, którą chce się dzielić tworząc swoje małe dziwactwa.

Hallelujah.

Parę zdjęć z czasu kiedy bazgroliłam po tej biednej Bogu ducha winnej koszulce, uzewnętrzniając swoje pokrętne fantazje i meandry wyobraźni.

A to mój ulubieniec słodki i mechaty Stitch:)

czwartek, 2 września 2010

Gabryś

Udało mi się wstać nie ociągając się zbytnio, a to w moim przypadku powód do dumy. A zarządziłam dziś generalne porządki, bo po wczorajszych harcach z igłą i nitką mój pokój wygląda jak pole bitwy, a więc Archanioł na drogę:)

środa, 1 września 2010

wspomnienie lata

Kolejne fale deszczu zalewają świat. Krople monotonnie uderzają o parapet. Trawnik zamienia się w jezioro. Chyba dość już mam tej szarości. Gdybym miała dziś rozpoczynać rok szkolny chyba by mnie trafiła cholera. Znając mnie stałabym pół godziny przed szafą z miną męczennika, doszłabym do wniosku, że w wypadku takiej katastrofy pogodowej nie mam co na siebie włożyć. W efekcie założyłabym coś przystosowanego do spartańskich warunków na chodnikach, minimalizując elegancję.
W takim przypadku dziś postanowiłam postawić na kolory, by przepędzić tę wszechobecną szarość.