czwartek, 17 lutego 2011

Ryczypisk

Korzystając z dnia wolnego od zajęć postanowiłam zapolować w bibliotece. Skradałam się, obserwowałam, podążałam za śladami. Znalazłam kilka potencjalnych ofiar. I wraz z tym co zdobyłam ogarnęło mnie przerażenie odnośnie pracy, którą muszę napisać. Zaczynam dostrzegać, że las wkoło mnie jest bardzo ciemny i niesprzyjający. Z tym  co mam muszę jakoś z tego wybrnąć i jakoś się wybronić. A na przyszłość pamiętać by zabierać się za nieco mniej szablo-zębne zwierzyny.
...
W dodatku dziś otworzyłam drzwi kolędnikowi! Takiemu teoretycznie prawdziwemu. Miał szopkę i nawet próbował śpiewać. Do teraz mam jakieś niejasne wrażenie, że nastąpiło jakieś niespodziewane zakrzywienie czasoprzestrzeni. I usilnie staram się sobie przypomnieć, czy aby przez przypadek zamiast do tramwaju nie wsiadłam do wehikułu dr Emmett'a Browna... Dziwy nie z tej ziemi.
...
Co do zwierzy. Najodważniejsza mysz światowej literatury: Ryczypisk w całej swej okazałości. Czasem marzę, że jestem choć w małej części tak odważna jak on. Tak honorowa jak on. Tak prostolinijna. 
I nie gaśnie we mnie nadzieja, że gdzieś tam ujrzę swoje własne morze lilii. 


Cudo, które ostatnio odkryłam. 


piątek, 11 lutego 2011

krople, wilki i niepewność

Dziś obudziły mnie odgłosy deszczu uderzającego o parapet. Już zdążyłam zapomnieć jak bardzo lubię tę dźwięk. Leżałam tak jeszcze dość długą chwilę, wsłuchując się w rytmikę spadających kropel. Starałam się uspokoić w ten sposób skołatane serce. Usidlić rozbiegane myśli. 
Jest parę rzeczy, które pozwalają mi na chwilę chociaż zapomnieć o wszystkich tych niedogodnościach codzienności. Jedną z nich jest właśnie tworzenie. Gdy piszę, rysuję, czy po prostu bazgram bezsensu... na ten krótki moment wyłączam myślenie. Wciskam OFF i daję sobie chwilę odpoczynku. W tym momencie ważne jest tylko to co przede mną. Nabieram oddechu, by wrócić do rzeczywistości i nie zginąć pod jej kołami. 

...
Wilcza torba.  Bałam się jej swoją drogą. Nie lubię zbytnio owłosionych zwierząt. Namalowanie ich często kojarzy mi się z pewną formą abstrakcji. 


...
A do deszczu najlepiej pasuje ta oto melodia.

wtorek, 8 lutego 2011

japońsko-kocie opowieści

Staram się jak najlepiej wykorzystać tą niezbyt długą cząstkę wolnego czasu jaka przysługuje mi po wytężonym trybie sesyjnym. Nadrabiam koszulkowe zaległości. Zmagam się z wilczą torbą dla Dagi. Generalnie staram się nie umrzeć twórczo. Oczywiście przywiozłam sobie do poczytania książki, te pożyteczne, do pracy proseminaryjnej, które dalej leżą na dnie torby i jakoś nie mam natchnienia by je stamtąd wydobyć a co dopiero czytać. 
W zamian za to pochłaniam z niemalże świetlną prędkością kolejne odcinki Hanazakari no Kimitachi e, czy ja to w ogóle dobrze piszę...? Mniejsza z tym. Wpadłam. A miałam tylko zobaczyć fragment odcinka Hana Yori Dango. Z miejsca obejrzałam trzy. Dramy japońskie to straszliwe cholerstwo. I tak między jedną koszulką a torbą daję się porwać tej niezwykle osobliwej japońskiej rzeczywistości. Ehhh.... A myślałam, że mam silną wolę.
...
I po raz kolejny Simon's Cat. Obiecuje, że następnym razem będzie co innego. Nie kociego. 


Jeszcze koczyki, które zrobiłam dla Ann. Niestety nie cierpię robić zdjęć kolczykom zawsze wychodzi jakoś rozmycie i pokracznie. 
...
No to na koniec też japońsko.