poniedziałek, 14 maja 2012

Fuji bag

  Przez ostatnie trzy tygodnie palce odprawiały istny taniec hula, pragnąc ochoczo zabrać się za jakąś bogu-ducha-winną koszulkę. Rozum jednak trzymał je w ryzach, przypominając, że licencjat sam się nie napisze, a czas ucieka. Skoro jednak nastał czas chwilowej niepewności i oczekiwania na powrót wypocin od promotora, desperacko odgrzebałam z zakamarków szafy starą, sfatygowaną torbę, niegdyś zakupioną, w którymś z lumpeksów.
   Potrzebowałam jednak chwili... może trochę dłuższej, by znaleźć jakąś inspirację. Bo jak dotąd względem owej torby, nie miałam żadnej. Prędko przypomniałam sobie jednak o obrazach Udo Kaller'a przedstawiających górę Fuji. Przeglądnęłam całą galerię i znalazłam swoją ofiarę. Dokonałam jednak pewnego ożywienia, malując górę na różowo. Ot tak, lemurowy akcent. Mam tylko nadzieję, że nie obraziłam tym samym uczuć jakiegokolwiek Japończyka. I nie zostanę zmuszona do wykonania seppuku... 
   Jednak nim to nastąpi zrobię laleczkę voodoo wyglądającą niczym mój aparat, wyciągnę kawałek  nici z paska i pokażę mu, co myślę o robieniu nim zdjęć.

A tak na poważnie... kłamałam, że zrobiłam to dla własnego widzi-mi-się. Tak na prawdę zrobiłam to dla zapinki, żeby było jej raźniej. I by czuła się jakoś tak... bardziej swojsko na obczyźnie...


2 komentarze: